Do szpitala trafiłam z torbielą. W przeddzień operacji, po serii dodatkowych badań, dowiedziałam się, że mam raka jajnika.
Miałam 44 lata. Jeszcze teraz, a minęło już ponad półtora roku, pamiętam tę mieszankę uczuć – strachu, niedowierzania, paniki, takiego wręcz zapadnięcia się w sobie, która towarzyszyła diagnozie. Pierwszy dzień był najtrudniejszy, musiałam poukładać w głowie od nowa całe moje życie. Wtedy właśnie na pierwszy plan wyłania się to, co jest dla nas najważniejsze. W moim przypadku była to rodzina. Na moją skargę, że mam jeszcze małe dzieci, Pan Docent odpowiedział: „To ma więc Pani dla kogo żyć”. I to chyba było najważniejsze zdanie, które tego dnia usłyszałam. Miałam dla kogo żyć! Wzięłam się z garść i w dniu operacji już nie płakałam. Skupiłam się na tym, aby przetrwać ten trudny czas choroby. I mimo tego, że podczas leczenia bywały lepsze i gorsze chwile, to dałam radę.
Z perspektywy dnia dzisiejszego zauważam też pozytywne aspekty mojej choroby i, co ciekawe, nie jest ich wcale mało. Aby je zobaczyć, potrzeba czasu i umiejętności spojrzenia na siebie z innej strony – tej lepszej.